Współczesne "Pręgi" - recenzje



Jedną z atrakcji naszych warsztatów dziennikarskich było wyjście do kina. Film, który obejrzeliśmy - smutna opowieść o dzieciństwie chłopca z perspektywy 30 - letniego mężczyzny - to właśnie "Pręgi" w reżyserii Magdaleny Piekorz. Wojtek, w rolę którego wcielił się Wacek Adamczyk, to chłopiec dorastający w latach 80. Ówczesna rzeczywistość nie sprzyjała wychowywaniu dzieci w duchu wartości, zwłaszcza jeżeli dziecko nie miało matki, jak w przypadku Wojtka. Jego ojciec nie potrafił okazywać uczuć, a najczęstszą karą za złe wyniki w nauce było bicie chłopca. Osamotnienie i ogromne poczucie krzywdy powodują, że Wojtek ucieka z domu.
   Film ten to produkcja jaką rzadko można spotkać. Jest w niej wiele nowości - rzadko poruszany temat koszmarnego dzieciństwa, wyreżyserowany przez nieznaną osobę Magdaleny Piekorz i przedstawiony przez początkującego aktora - chłopca. Takie połączenie, choć niesprawdzone, dało według mnie powalający efekt. Warto zobaczyć ten film, jednak myślę, że jest on przeznaczony dla osób o wrażliwej duszy i choć trochę poważnych. Bo jeżeli ktoś takowych cech nie posiada, to na filmie jedyną atrakcją będzie zjedzenie popcornu.

Ola Kocjan


Film Magdaleny Piekorz "Pręgi" powstał na podstawie scenariusza Wojciecha Kuczoka, autora powieści "Gnój". Twórcy filmu zgromadzili na planie świetnych aktorów. Głównego bohatera - Wojciecha zagrał Michał Żebrowski, Tanię - Agnieszka Grochowska. W rolę małego Wojtka wcielił się debiutant - Wacek Adamczyk, jego despotycznego ojca zagrał Jan Frycz.
    "Pręgi" to opowieść o życiu mężczyzny, który przeżył piekło. Jego ojciec, samotnie wychowujący chłopca, bił go i poniżał, nie potrafił okazywać synowi ciepła i miłości. Dzieciństwo zostawiło pręgi w psychice Wojciecha. Stał się nieprzyjemnym odludkiem. Odgradza się od świata, chodząc po górach, ma niewielu przyjaciół. Pewnego dnia w jego życie wkracza Tania - dziewczyna szukająca miłości, której nie zaznała w domu. Stara się go przekonać, że warto kogoś kochać.
   "Pręgi" to obraz, który udowadnia, że nie każdy trudny temat musi być nudny. Polecam!

Natalia Wodzyńska


Magdalenie Piekorz film "Pręgi" przyniósł Złote Lwy, a autor scenariusza - Wojciech Kuczok za powieść "Gnój", na której oparty jest film, zdobył tegoroczną literacką nagrodę NIKE. Film podzielony jest na dwie części. Pierwsza to historia z lat 80 - ych o dwunastoletnim Wojtku (Wacek Adamczyk), katowanym przez ojca (Jan Frycz). O czasie akcji filmu dowiadujemy się z telewizyjnej relacji procesu w sprawie zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki, zamordowanego przez funkcjonariuszy MSW 19 X 1984 r. Wojtek prawie codziennie był bity tak w szkole jak i w domu. Druga część filmu to historia dorosłego już mężczyzny, ambitnego i samodzielnego, który po doświadczeniach z dzieciństwa zbudował wokół siebie mur. Życie upływało mu na chodzeniu po jaskiniach i pisaniu artykułów do gazet. Żył sam, bo nie chciał upodobnić się do swojego ojca, z powodu którego uciekł z domu. Wojtek zmienia się jednak pod wpływem Tani (Agnieszka Grochowska), która doskonale go rozumie.
   Zarówno pierwsza jak i druga część filmu zrobiła na mnie wrażenie. "Pręgi" to film, który nie pozwala się nudzić.

Karolina Tracz


Czym są "Pręgi"? Dla moich przedmówców - piętnastolatków - obrazem, który wydaje się bardziej abstrakcją niż rzeczywistością, dla mnie - kawałkiem mojego dzieciństwa...
    710, trzeba wyjść do szkoły, droga wiedzie przez pole, idę szybko, nie mogę się spóźnić. Mijam las, przechodzę przez mały mostek, jestem. Stare, skrzypiące drzwi, z popsutą od niepamiętnych czasów klamką, kłapią za mną, wydając głuchy dźwięk. Wewnątrz pachnie drewnem, pastą do podłogi i płótnem. Klasa jest duża, po lewej stronie umywalka i kran tylko z zimną wodą (często bez wody), po prawej węglowy piec, do którego sami podkładaliśmy węgiel, żeby było ciepło. Ławek było 11, krzesła każde z innego kompletu, ale tablica nowa i komoda w rogu, na której przed Bożym Narodzeniem stawialiśmy żywą choinkę i ubieraliśmy wydmuszkami z jajek, zdobionymi brokatem z potłuczonych bombek. Nad tablicą wisiał krzyż, ale dyrektor któregoś dnia kazał go zdjąć. Pojawił się tam znowu za jakieś 5 lat. Lekcje zaczynają się od meldunku dyżurnego: "Klasa baczność! Dyżurny klasy melduje uczniów gotowych do rozpoczęcia zajęć. Obecnych... nieobecnych... Spocznij!". Jeżeli chłopcy coś przeskrobią, wiedzą, że trzeba stanąć w szeregu, wyciągnąć ręce, a nauczyciel wyjmuje najdłuższy kij i wymierza tzw. karę. Na lekcje katechezy chodzimy do wynajętego mieszkania (potem do kościoła), jest fajnie, bo ksiądz przywozi słodycze albo serki z tzw. darów, gra z nami w piłkę, a katecheza jest później. Uczymy się śpiewać pieśń ks. Popiełuszki "Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana... jakże wielka dziś Twoja rana... jakże długo cierpienie Twe trwa...". To jest prawie jak hymn. Tekst dostajemy na małych karteczkach, których nie wolno publicznie pokazywać. W szkole na chórze uczą nas z kolei: "(...) idziemy szczęśliwi my z łanów i hut, marzenia ożywić, wesoły nasz trud. I w dłoniach robota jak płomień się pali, bo naszym zadaniem budować socjalizm! Piosenka serca nam uzbraja i naprzód prowadzi nas, piosenka o pierwszym maja, o święcie ludowych mas", uczą, bo potem każą ubierać się odświętnie, robić biało - czerwone wiatraczki, wypisywać transparenty i  chodzić na pochody pierwszomajowe. A w telewizji siedzi łysawy pan w ciemnych okularach, zielonym mundurku i mlaszcze: "bez obaw", pokazują kolejki po papier toaletowy, mówią jak to państwo rośnie w siłę, bo w FSO wyprodukowano 125 % normy. Potem jest kwiecień, zwalniają nas nagle ze szkoły i każą jechać do przychodni, bo trzeba wypić jakiś płyn, żeby się zaszczepić...
    Zaszczepiliśmy się... na dobre. Żyliśmy w dwóch światach, jeden wyznaczał kościół, drugi państwo. Ile rozumieliśmy? Nic, a w każdym razie na pewno niewiele. Tak jak Wojtek, który szuka swojego miejsca, chce żyć w normalnej rodzinie. Tylko jak można mieć normalną rodzinę skoro cały ten świat jest nienormalny? Ilu z nas myślało o ucieczce od tego, co zafundowało nam tamto życie? Wojtek to zrobił. Sprzeciwił się ojcu, który go katował, światu, który zapomniał o nim, ludziom, którzy nie potrafili mu pomóc. Przez następne lata budował wokół siebie szczelny mur, który miał odstraszać owych ludzi. Tak bardzo chciał być inny niż  jego ojciec, tak bardzo chciał o nim zapomnieć, ale za każdym razem wykonując najprostsze czynności, widział jak bardzo jest do niego podobny. Teraz ma 30 lat i na szybie lustra zobaczył list od Boga... będzie ojcem.
    Myślę, że ludzie mojego pokolenia odbierają ten film w nieco inny sposób. Dla nas jest to fragment naszego życia, a nie  zmyślona historia o bitym dziecku, które ucieka z domu. Tamte czasy zmuszały ludzi do przyjmowania pewnych postaw. Jak można żyć kiedy uważa się, że białe jest czarne, a czarne białe? Jak można nie widzieć czyjejś krzywdy? Można, bo wystarczy być służalczykiem, posługiwać się nowomową i do tego mieć grono popleczników.
    Czy mam żal do moich nauczycieli? Nie. Nie wszystkich umieszcza się pod wspólnym mianownikiem, bo nie każdy z nich ślepo przytakiwał "towarzyszom". Mimo brutalnej i zakłamanej rzeczywistości wpajali nam "między wierszami" to, co ważne, uczyli pokory i szacunku. Niektórzy teraz powiedzą, że niedydaktycznie, niehumanitarnie, nieludzko. A co jest ludzkie? Dzisiejsze bezrobocie, obłuda, oportunizm? A może strach, że zza rogu wyjdzie grupka chuliganów i mnie okradną? Wtedy szczęściem nazwę to, że w ogóle przeżyłam. Czy mam żal do moich rodziców? Nie, mnie nikt nie katował i myślę, że nie jestem odosobnionym przypadkiem. Wojtek ucieka od ludzi, bo inaczej nie potrafi żyć. Nosi nie tylko na sobie, ale i w sobie pręgi swojego zgorzkniałego dzieciństwa, strachu i złości. Jednak jest jeszcze siła, która leczy jego rany i uczy na nowo bycia człowiekiem, daje nadzieję. Wspomnienia zostaną na długo w jego pamięci, ale dzięki nim będzie wiedział jakich błędów nie popełniać.
    Młodzi ludzie ze zdziwieniem słuchają opowieści o tamtych czasach, ich system wartości jest inny niż nasz - pokolenia lat 80, tylko do czego zaprowadzi ich dzisiejsza mamona? Kim będą za lat 10-15? Jak będą wspominać swoje dzieciństwo i czy ich rodzice dostrzegą wreszcie, że często zapominali co jest w życiu ważne?
   Z uśmiechem na twarzy mogę sobie dziś zanucić... za kilka lat, przez Nowy świat, już inni ludzie wieczorami będą szli. Ja jednak wiem na pewno, że melodyjką zwiewną, powrócą nasze dni... .

nauczyciel języka polskiego
Edyta Sałek


"Iniemamocni"


Ostatni film jaki obejrzałem w kinie to "Iniemamocni". Przed wyjazdem miałem odczucie, że to będzie hit taki jak "Gdzie jest Nemo?" albo "Rybki z ferajny", bo i z pierwszym i drugim filmem łączyli go ci sami twórcy. Niestety, bardzo się pomyliłem. Kompletna klapa! Zaczęło się od kiepskiego wątku ratowania mieszkańców miast przez "super bohaterów". Początkowo było to śmieszne, ale co za dużo to niezdrowo. Bohaterem kreskówki jest Iniemamocny, jego żona Elastyna oraz ich dzieci. Pojawia się też czarny charakter, który sprawia problemy, ale chce pomagać ludziom. Odrzucony jednak przez jednego z superbohaterów postanowił przejść na "ciemną stronę" i stworzył robota, którego tylko on będzie w stanie pokonać. Od tego momentu film staje się nudny. Mam wrażenie, że twórcy nie mieli co "wstawić" do scenariusza, więc posłużyli się sprawdzonym pomysłem - zagrożony świat i rodzinka wszechstronnie uzdolnionych mutantów, którzy go ratują. Nawet muzyka była do niczego i w ogóle nie pasowała to tempa akcji.
   Nie wiem dlaczego zgodziłem się jechać na tę "bajeczkę". Mam nadzieję, że wy nie popełnicie takiego samego błędu i swoje kieszonkowe wydacie na jakąś dobrą płytę z muzyką czy grę komputerową. Nawet młodzi kinomani stwierdzili, że woleliby "Pszczółkę Maję" czy "Gumisie" od tego rzekomego hitu. Radzę producentom, aby sobie trochę odpoczęli, a za rok na pewno uda im się stworzyć film, którzy przyciągnie do kin rzeszę ludzi.

Bartek Kiepas